czwartek, 30 grudnia 2010

Imiennie

Mil: Mogłoby się też nasze dziecko urodzić 15 maja.
Żuru: A co jest 15 maja?
Mil: Świętej Dominiki z Borki.
Żuru: ???
Mil: No Dona ma urodziny.
Żuru: A ja już zacząłem w myślach żywoty świętych przeglądać...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Bycie cieżarówką.

Ciężkie jest życie ciężarnej. Na przykład dziś, ja, ciężarna, postanowiłam kupić sobie spodnie ciążowe. Trzaby już, wszak to piąty miesiąc a w genach po mamusi dostałam ciążowy brzuch rozmiarowo odpowiadający piłce gimnastycznej, więc mnie normalne spodnie w ten wyżej wymieniony cisną. I mi się dziecko gniecie, jeszcze się pomarszczy.

Więc poszłam zakupić. Zabrałam siostrę i ziu - do sklepów. Ale, ale! Wczoraj zaczęły się największe w roku wyprzedaże. Fajnie niby, bo można kupić za połowę ceny. Tylko, że jak widzę wyprzedaże, szczególnie w takim jednym sklepie, w którym - według internetu - powinno być zatrzęsienie spodni ciążowych, to zdaje mi się, że można kupić i kupuje się tam za pół ceny to czego normalnie nie chciałoby się nawet za darmo. Banda wielkich murzynek, z których każda łapie cokolwiek - byleby tylko coś kupić na wyprzedaży, niezależnie od rozmiaru i leci do kolejki kończącej się przy drzwiach sklepu, po drodze wpadając na inne wielkie murzynki i pokrzykując na nie, po to by przy kasie zapłacić pół ceny i wyjść zadowolonym z udanych zakupów.

Czadowo.

Prócz niezapomnianych wrażeń nie spotkało nas nic ciekawego, godnego zakupu.

Ubrań dla ciężarnych nie było w ogóle.

Potem poszłyśmy do drugiego sklepu. W którym kolejka stała w drugą stronę. Równie urocza. Spodnie były jedne. Typu dżinsowe leginsy. Więc wlazłam grubej murzynce do koszyka - bo nie zareagowała na moje miłe "I'm sorry", mruknęłam pod nosem brzydki wyraz i wyszłam.

Potem poszłyśmy do sklepu numer trzy, w którym nie było kolejki. Nie było też pół ceny. Za to były spodnie ciężarowe. Za to głównie rozmiary 36 lub 48. A jak już przyjemne dla mnie 42 to na konusa.

I ja się pytam - czy moja matka nie mogła nie mogła za konusa wyjść. Sama jest, że się tak wyrażę, niewysoka, to musiała od razu brać takiego co miał prawie dwa razy tyle co ona? Ja go lubię, tego mojego ojca, bardzo nawet, o czym świadczy fakt, że mój mąż ma niemal taki sam charakter, ale czy on z takim samym charakterem nie mógłby być ciut niższy? Albo przynajmniej mieć dłuższy korpus i krótsze odnóża? A nie się głównie z nóg składa i ja przez to tak samo? I wszystkie spodnie sięgają mi do połowy łydki! I normalnie jeszcze można coś znaleźć, bo spodni dużo jest, ale spodni dla ciężarówek to tyle co kot napłakał!

Kupiłam w końcu. Z wielkim trudem i wielką pomocą starszej siostry znalazły się nawet dwie pary. Co ciekawe jedne rozmiar 40, drugie rozmiar 44. Na tę samą dupę (moją) i w tym samym sklepie. Ale co się namarudziłam to moje.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Ciążowo

Mam ostatnio świetną rozrywkę. Mianowicie nałogowo czytam fora ciążowe. Uwielbiam po prostu. Bo jeśli głupota ludzka nie zna granic to głupota kobiet w ciąży przekracza nawet te nieznane granice.

Ogólnie kobieta w ciąży - według forumowiczek - powinna położyć się i leżeć odkąd się dowie aż do rozwiązania. Nie może jeść niczego, jeno chleb i woda, raz dziennie słaba herbata, nie może się kąpać, nie może chodzić na basen, nie może farbować włosów, nie może nic. Do tego jeszcze okazuje się, że istnieją jeszcze ludzie, którzy boją się, że jak ciężarna się czegoś wystraszy to dziecko będzie miało znamię tam gdzie się mamusia złapała. I z wymiotów wróżą płeć dziecka. Albo z obrączki na nitce. A już najlepsze jest zdanie: "mój lekarz powiedział mi... Czy może mieć rację?". I co strona to dwa wątki o seksie.

Czytam i chłonę. Chłonę ludzką głupotę. Poraża mnie.

piątek, 3 grudnia 2010

wtorek, 30 listopada 2010

Uniwersalny przepis na obiad.

Cokolwiek by się na ten obiad nie robiło to zawsze zaczyna się tak:

1. Zdejmij kota ze stołu.
2. Zdejmij drugiego kota ze stołu.
3. Zdejmij pierwszego kota ze stołu, bo w czasie gdy zdejmowałaś drugiego, pierwszy zdążył wskoczyć.
4. Ponownie zdejmij drugiego kota ze stołu.
5. Spróbuj złapać oba koty naraz i wynieś je z kuchni.
6. Zamknij drzwi kuchenne.
7. Zauważ, za zanim zdążyłaś zamknąć drzwi oba koty przybiegły z powrotem i znów siedzą na stole, tuż obok na szczęście zamkniętego jeszcze opakowania z kurczakiem.
8. Dokonaj czegoś w rodzaju akrobacji usiłując w jednym momencie zdjąć oba koty ze stołu, wywalić je za drzwi i zamknąć drzwi.
9. Z powodu obecności w domu ruchliwego trzylatka, który ma potrzebę otwierania wszystkiego co akurat jest zamknięte, w tym drzwi kuchennych powtórz czynność akrobatyczną dodając do zdejmowania kotów ze stołu, wyrzucania ich za drzwi i zamykania wyżej wymienionych jeszcze podstawianie krzesła pod klamkę.
10. O ile udało ci się wykonać wszystkie powyższe czynności i o ile masz w kuchni wszystko czego potrzebujesz - gratulujemy, możesz zacząć przygotowanie właściwej części obiadu.

niedziela, 21 listopada 2010

Znieczuleniowo

Mil: W każdym kraju to się nazywa epidural, tylko w Polsce znieczulenie zewnątrzoponowe.
Żuru: To ja bym nie był taki pewien czy w Polsce też Ci dają epidural...

poniedziałek, 15 listopada 2010

Tort

Mój mąż, znany w pewnych kręgach jako Żuru, miał urodziny. Z tej okazji postanowiłam upiec mu torta. Według tego przepisu.

Biszkopt wyszedł mi świetnie.

Budyń na krem, gotowany samodzielnie, okazał się przepyszny.

Tylko nie wiem czemu po dodaniu do budyniu soku z cytryny i masła krem zrobił się zupełnie niekremowy. I odpłynął. Tort po zrobieniu zupełnie nie wyglądał jak tort. Tylko jak... nie wiem jak co. Biszkopt pływał sobie w pysznym - jakże by inaczej - ale zupełnie niestałym kremie. I nie pomogło to, że krem przed ułożeniem na biszkoptowych spodach stał cały dzień w lodówce, żeby stężał. Nie stężał.

Gdy pływający tort wjechał na stół okazał się być bardzo dobry. I co najważniejsze niesłodki, więc spokojnie można było zjeść większy kawałek i nie zamulał. Pyszny, kwaśniutki był. I wtedy to odkryłam. Odkryłam dlaczego krem odpłynął. Po prostu zapomniałam o nasączeniu biszkopta i zamiast część soku z cytryny wymieszać z wodą i użyc do tego - cały sok wlałam do kremu. No to mu się nie dziwię, że się zbuntował...

niedziela, 14 listopada 2010

Motoryzacyjnie

Niko: Autem jechać.
Paulinuś: Zaraz tatuś będzie jeździć z tobą autami.
Niko: Autem jednym. Audi!

czwartek, 11 listopada 2010

Dzidziu

Obejrzeliśmy sobie wczoraj naszego dzidziusia. Niegrzeczny był. Jak pani chciała żeby leżał spokojnie, żeby pomierzyć serduszko to skakał, a potem jak mu chciała pooglądać wszystko z różnych stron to uparcie pokazywał się tylko z jednej strony, a na wszelkie sugestie zmiany pozycji (po których chyba będę miała siniaki na brzuchu) odpowiadał - w najlepszym wypadku jedynie machaniem jedną nogą. No przecież chciała, żeby się uspokoił, nie? To niech się zdecyduje.

A to nasz dzidziuś:

czwartek, 4 listopada 2010

Słonecznie

Coraz zimniej jest...

To na ocieplenie proponuję skrapka ze słońcem w roli głównej:



Zdjęcie okołowrześniowe, w roli głównej ja i Mąż, słońca mamy dużo na pyskach. Dodatki minimalistyczne - żółta farba i papierowe słoneczniki. Bo mi ten skrap tak świecił, że więcej nie potrzeba. O.

Zbliżenie:

piątek, 29 października 2010

Zielono mi, wyzwaniowo...

Odkryłam dziś wyzwanie. I akurat się złożyło tak, że mam coś zielonego, zrobionego niedawno, czego jeszcze nie zdążyłam opublikować.

Taki album:



Zapinany na zameczek, który wydłubałam z pudełka słomiano-wiklinowo-jakiegoś starego co mi się znudziło:



I otwierany od środka, na dwa różne boki. Troszku ze środka:






A na okładce, na samym końcu, umieściłam informacje na temat tego, gdzie były robione zdjęcia:



Album jest dość minimalistyczny, całe jego dodatki to zembossingowane stempelki. I spełnia całkowicie warunki wyzwania, zameczka i kółeczek jest cały zielony, nawet na zdjęciach przeważa zieleń.

Lubię robić na zielono. Bardzo.

czwartek, 28 października 2010

O tym jak ciąże niektórych wpływają na unikanie losu kinderpunka przez innych niektórych.

Mam siostrzenicę. Znaną jako Lelusia (w wykonaniu jej młodszego brata) albo po prostu Rela. Jakiś czas temu Relka stwierdziła, że chce być punkiem. Zrobiłam więc jej serię wykładów na temat sznurówek i anarchii, kupiłam arafatkę (wcześniej mi podkradała), jej mamusia a moja siostra obiecała jej glany jak tylko przestana jej rosnąć nogi, czyli około urodzin, Doń zakupił jej koloryzujący lakier, żeby jej zrobić irokeza na próbę (co nie doszło jak na razie do skutku. Jeszcze.), cierpliwie pożyczałam jej czterech par własnych trampków i się jakoś toczyło. Spodnie podarła sobie sama.

A potem zaszłam w ciążę. I się okazało, że:

- nie mogę nosić moich kochanych kraciaków, bo mi się niektóre części ciała nie mieszczą.
- nie mogę nosić mojej skórzanej kurtki, bo mi się na brzuchu nie dopina.
- nie mogę nosić glanów, bo sa za ciężkie i dostaje zadyszki.

I tak przez najbliższe dwa lata, czyli czas ciąży (brzuch) i małego dziecka (dzidziuś plus kosmiczny biust)

W związku z tym glany, skórzana kurtka i kraciaki przeszły na Relę. W spadku. Po ciężarnej. Ponieważ Relka punkowatość ma we krwi to nie sądzę, żebym za dwa lata chciała to z powrotem - raczej kupię sobie nowe. A Reli zostaną: kraciaki, glany, skórzana kurtka, dwie arafatki, podarte dżinsy...

I uniknęła losu kinderpunka, który nosi nowe dżinsy (docelowo podarte łachmany), nową, błyszczącą skórzaną kurtkę (docelowo zmatowiała i wytarta) i nowe glany (docelowo zdeptane i podrapane). Ona ma wszystko właśnie takie jak ma być - po weteranie.

czwartek, 21 października 2010

Skakanie

Mil: Niko, nie skacz!
Niko: Ja nie bam!
Mil: Nie skacz, bo spadniesz.
Niko: Ty bam.
Mil: Ja nie spadnę, bo nie skaczę.
Niko: Boiś?

piątek, 15 października 2010

Bo nie tylko ja jestem w ciąży.

Jeszcze moja koleżanka jest. Tylko ona jest już bardziej, to jej w prezencie zrobiłam taki oto album, dla dzidziusia:
















środa, 13 października 2010

Że jestem w ciąży

No jestem. I robię sobie, miesiąc po miesiącu album ciążowy. Tak oto na razie wygląda - z kociczką:



Sam:


I w środku:




Dalej jeszcze nie ma, bo zaczęłam być w ciąży całkiem niedawno :)

wtorek, 12 października 2010

Ciążowo

Mam ciążę. I ta ciąża mi wystaje. Co jest dziwne, bo to dopiero ósmy tydzień i w zasadzie jeszcze nie powinna. A wystaje. Taka kulkowata. I spada mi jak leżę na boku w łóżku. Śmieszna taka ciąża jest.

wtorek, 28 września 2010

poniedziałek, 27 września 2010

A-a-a...

Zasypiam. Stanowczo za dużo. Podobno z powodu ciąży. Ale to jest okropne!

Na przykład wczoraj byliśmy z Mężem mym Żurem w IKEi. Zobaczyć kanapę, co ją sobie mamy kupić. A do tej kanapy są do wyboru trzy różnej twardości materace. NO to musiałam przetestować. o i położyłam się na tym najtwardszym, bo ja wole spać na twardo (jak jajko) i zrobiło mi się wygodnie i przyjemnie, i zasnęłam. W momencie.

A potem wracamy sobie autobusem, gadamy, miło jest i nagle - fajt! - zasnęłam.

A potem oglądam z Relką filmy. I pierwszy się skończył, Rela podeszła do komputera, żeby włączyć drugi, ledwo zdążyła włożyć płytę, a ja co? Śpię.

Straszne to jest. I szkodliwe. Bo jak testowałam ten materac to wyleciał mi telefon i musiałam się z pół sklepu po niego wracać!

środa, 22 września 2010

wtorek, 21 września 2010

czwartek, 9 września 2010

Jaki?

Paulinuś: Jaki tu chłopczyk leży w mamusi łóżeczku.
Niko: Łany i modly.*




_____
* w tłumaczeniu: ładny i mądry.

wtorek, 7 września 2010

Absolutnie piękne...

... są papiery autorstwa Anny-Marii. I ja je absolutnie uwielbiam. I nic tak jak one nie nadaje się na LOski. O! Oblicza barw (znaczy przedstawiciel) w mojej interpretacji, z cytatem z piosenki, równie pięknej:


I jedna karta About spring przerobiona przeze mnie:

sobota, 4 września 2010

NeroDziwacy

Każda kawiarnia ma stałych klientów. I zawsze wśród stałych klientów znajdą się jacyś dziwacy.

Do mojego poprzedniego Nero przychodziła kobieta, która zawsze zamawiała "grande latte one shot with cream drink in" i przynosiła nam zdjęcia swojego psa. Jedno w końcu zawisło na mikrofalówce - nie mam pojęcia w jakim celu.

W Nero, w którym pracuję teraz spotkałam jak dotąd dwóch etatowych dziwaków. Pierwszy, który przychodzi wieczorami, to około osiemdziesięcioletni mężczyzna, trochę przerażający, bo mówi bardzo głośno i bełkocze, co jest prawdopodobnie spowodowane częściową głuchotą. Ale nie to jest dziwne. Dziwne jest to, że zawsze przychodzi na kawę z... portretem. Na portrecie jest mężczyzna pochodzący, sądząc po stroju, z czasów renesansu, w kapeluszy i z kryzą pod szyją. No i nasz klient sadza portret na fotelu, zamawia "grande latte one shot", siada naprzeciwko i rozmawia z portretem, a także ze wszystkimi którzy siedzą w okolicy, a jak nikogo innego nie ma to z nami. W zasadzie jest to smutne, bo trzeba być bardzo samotnym, żeby pić kawę z portretem... Tyle dobrze, że nie kupuje kawy dla sportretowanego.

Drugi etatowy dziwak, dla odmiany od pierwszego przychodzi rano. W zasadzie sie nie odzywa, no chyba, że widzi kogoś kto jeszcze nie wie jaka pija kawę. Jeśli już raz się go obsługiwało to zostaje w pamięci to, że zamawia grande latte, bo potem zostawia puszkę z pieniędzmi i idzie usiąść. Obsługujący go barista ma za zadanie po zrobieniu kawy wyjąć kasę z puszki, włożyć resztę do puszki i razem z kawą zanieść do stolika.

Swoją drogą... Ciekawe dlaczego wszyscy znani mi dziwacy piją grande latte...?

czwartek, 2 września 2010

Jesiennie

Bo mi się znudziły zielenie.

Bo już wrzesień.

Bo zimno jest.

Bo jesień przyszła.

I piosenka, w ramach bonusu, bo ładna:

Parysko

Album znów. I znów zrobiony już jakiś czas temu. Z podróży poślubnej czyli w weekendu w Paryżu. Miał być zgłoszony na podróżne wyzwanie Scrapujących Polek, ale oczywiście się zagapiłam. Bo najpierw nie wiedziałam jak to się tam te zdjęcia wsadza, a potem był już pierwszy września...

Tak czy owak - ktoś mógłby dodać "zawsze Nowak" - prezentuję:


Jest to mój pierwszy - i jak dotychczas jedyny - album harmonijkowy:



Składa się tak, żeby po jednej stronie był cały czas jeden papier, o taki:



A po drugiej stronie o taki:


Na koniec jako bonus wkleiłam zdjęcie pokazujące jak wyglądaliśmy po dwóch dniach zwiedzania Paryża, ku przestrodze:


No i moja pieczątka na okładce:

wtorek, 31 sierpnia 2010

Album blaszany

Tym razem dzieło najnowsze. Album zrobiony na zamówienie... mojej Musi. O nas, znaczy o mnie i o Mężu mym. Blaszany od nazwiska (w sensie naszego) i od dodatków - same blaszki, śrubki, kluczyki i kółka zębate.


A w środku zagadka.

Na każdej stronie literki.




Zagadka była dla Tate.

Udało mu się rozwiązać.





Po prostu mój mąż jest chemikiem. A te literki to oznaczenia pierwiastków, których można użyć do zrobienia...

... blachy!