środa, 28 września 2011

wtorek, 27 września 2011

Rodzicielstwo bliskości

Karmię moje dziecko piersią. W zasadzie tylko, dziś pierwszy raz spróbował banana. A - jeszcze dziś po raz pierwszy dostał mleko z butelki, ale to było moje mleko, nie sztuczne.

Od przypadku do przypadku wysadzam moje dziecko na nocnik. Najczęściej rano, zanim jeszcze wyjdziemy z sypialni, potem za dużo się dzieje i mi to umyka. W związku z tym, że mi umyka to nie trzymam go w pieluchach wielorazowych - na razie jeszcze zanieczyszczamy środowisko pampersami. Mam zamiar to zmienić za jakiś miesiąc, po powrocie z Polski, bo nie będę dziecku robić wody z mózgu - w Polsce w zasadzie cały czas będziemy się włóczyć po różnych miejscach, nie będziemy siedzieć w domu, więc nie mogę zaryzykować dziecka świeżo przełożonego do wielorazówek, tym bardziej, że to będzie przełom października i listopada. Jak wrócimy i będziemy znów spędzać czas w domu i na spacerach do sklepu to przerzucim się na pieluchy szmaciane.

Śpię z dzieckiem. Moje dziecko nie ma łóżeczka - ma miejsce w naszym łóżku.

Noszę swoje dziecko w chuście. Mam cztery. Ale wożę też w wózku. Trzymam je na kolanach i na kocyku obok siebie. Zależy jak nam - i mnie i jemu - jest wygodniej.

Nie używam orzechów piorących, myję swoje dziecko mydłem i przy przewijaniu używam najzwyczajniejszych w świecie chusteczek nawilżanych popularnych firm. Za to nie używam oliwki dla niemowląt tylko zwykłej oliwy z oliwek - tyle, że to nie z powodu bycia eko, a dlatego, że tak mi poleciła położna w szpitalu, a prócz tego moi siostrzeńcy mieli na najpopularniejszą oliwkę uczulenie, więc wolałam ze swoim dzieckiem nie ryzykować. Przez to teraz i ja, i moja siostra jak smażymy coś na oliwie to czujemy się jakbyśmy smażyły niemowlaka. Ona czuje to też przy dodawaniu oliwy do sałatki - ja tylko przy smażeniu.

Za to moje dziecię używa smoczka. Bo wychodzę z założenia, że smoczka zawsze można wyrzucić, a jak będzie ssało palce to nijak się nie da. A ostatnio moja siostra widziała w autobusie kobietę, która ssała palec i głaskała się po włosach - dorosłą. Wolałabym, żeby mój Wojtusiek tak nie robił. Natomiast opcja z byciem smoczkiem dla swojego dziecka mi nie odpowiada jakoś.

No więc: jestem troszku eko. Ale tylko troszku. Albo inaczej - wychowuję moje dziecko troszku według zasad rodzicielstwa bliskości. Ale nie całkiem...

Bo naprzykład przeczytałam ostatnio książkę, którą nazywa się "biblią rodzicielstwa bliskości". Jest to podobno lektura obowiązkowa dla młodej matki, która chce wychować swoje dziecko w zgodzie z naturą. Książka nazywa się W głębi kontinuum.

I jest głupia.

No przepraszam bardzo, ale uważam, że jeśli ktoś na podstawie przykładu Indian z Puszczy Amazońskiej usiłuje mi wykazać, że jeśli nie noszę swojego dziecka 24/7 to nie dostarczam mu odpowiednich dla jego wieku bodźców; jeśli zastawiam go stołem, żeby nie zleciał z kanapy i jeśli mam zamiar zamontować bramkę w wejściu do kuchni to daję mu do zrozumienia, że oczekuję od niego a) żeby spadł z kanapy, b) żeby poparzył się dotykając gorącego piekarnika; jeśli nie daję mojemu siostrzeńcowi najostrzejszego noża to on gdy tylko będzie miał okazję to ten nóż znajdzie i utnie sobie palec; jeśli moje dziecko siedząc w jakiejś odległości ode mnie - na przykład w swoim wysokim krzesełku - uśmiecha się to nie dlatego, że jest mu wesoło i się świetnie bawi tylko dlatego, że chce, żebym zwróciła na niego uwagę i wzięła je na ręce to temu komuś się chyba coś pomyliło.

No nie popadajmy w skrajności...

poniedziałek, 26 września 2011

Dla dziadków

Się jedzie do Polski. Dziecię pokazywać. Więc się zrobiło albumy dla wszystkich dziadków (dwie pary) i dla jednej prababci. Coby mogli pooglądać dziecię, jak już ono do domu wróci.

Są trzy:





Można rozłożyć i postawić:




I dziecię oglądać:



poniedziałek, 19 września 2011

Paczkowo

Przyszła paczka. Z Polski. Ale nie z cebulą.

Mamy trochę nowych papierów. I wycinanek. Będziemy skrapować.

Mam kilka nowych książeczek. Piętnaście. Paulinka ma tym razem mniej, bo tylko jedenaście. Nie mamy za to miejsca na regale. Ale - będziemy czytać. Miejsce się znajdzie. Będziemy też słuchać, bo Paulinka ma tez kilka - szesnaście - książeczek w formie słuchowisk.

Będziemy też widzieć. Ja będę. Bo w paczce przyszły też moje soczewki. Biorąc pod uwagę, że ostatnie pół roku (po poprzednich... Hmmm... Dziesięciu do dwunastu latach w soczewkach) spędziłam w okularach-zazwyczaj-brudnych, to świat nabrał dziś ostrości i koloru. Za dużo bodźców mam i mnie głowa boli, chyba je zdejmę i dla równowagi pochodzę nie tylko bez soczewek ale też bez okularów...

Tymczasem spadam czytać, w ramach oczekiwania na moją Siostrę Królewnę, która usypia swe dziecię, żebyśmy mogły w spokoju pooglądać półprodukty skrapownicze.

Ahoj!

niedziela, 18 września 2011

Pewien Wiek

Starzeję się...

Nie no, nie tak jakoś potwornie, daję jeszcze radę, żeby wejść na piętro bez zadyszki (i dobrze bo mam na piętrze sypialnię i łazienkę), ale odkryłam wczoraj, że wkroczyłam w Pewien Wiek.

Pewien Wiek charakteryzuje się tym, że wszystkim dookoła rodzą się dzieci. Albo conajmniej biorą śluby. No bo, jak moja przyjaciółka wychodziła za mąż zaraz po maturze to to było dziwne. Jak innej mojej przyjaciółce w liceum trafił się dzidziuś, a koledze zaraz po licem - to to były przypadki. A teraz? Głównie zajmuję się oglądaniem zdjęć ślubnych i dzidziusiowatych. Okazuje się, że dzieci mają nie tylko Ci o których wiem, że się starali. Nagle na facebooku wyskakują zdjęcia ludzi, z którymi jakiś bliższy kontakt miałam już spory czas temu i okazuje się, że jedna koleżanka ma słodką, roczną córeczkę czekoladową (po tatusiu) w kolorycie, druga koleżanka ma córeczkę miesięczną, tatuś jest anglikiem, siostra kolegi (młodsza ode mnie o dwa lata) ma już troje dzieci, w tym bliźniaki, a sam kolega ma pasierbicę, synka i ciążę - znaczy ciążę to ma konkretnie jego żona. A z tych co utrzymuje kontakt stały - jedni znajomi - synek, dwa miesiące, drudzy znajomi - ciąża, termin na lada dzień, ma być dziewczynka. Jedna przyjaciółka - córeczka półroczna, druga przyjaciółka - ciąża, termin na październik... A i tak wszystkich nie wymieniłam.

Ja sama jestem po ślubie już prawie półtora roku, a mój osobisty synek ma cztery i pół miesiąca.

A już najlepsze są imiona - Michael, Kesja, Natanael, Rainbow, Judah Ruben i Gloria. Jedna tylko dała dziecku na imię Małgorzata. No a już się kompletnie nie popisałam - dać dziecku Wojciech Ryszard po Konfantym i po Riedlu i jeszcze cieszyć się, że mi tak ładnie wyszło, bo się mój synek urodził w 90 rocznicę wybuchu III Powstania Śląskiego...

No więc jestem w Pewnym Wieku. Starzeję się najzwyczajniej w świecie. Zaraz na facebooku będę oglądać zdjęcia już nie niemowlaków tylko pierwszoklasistów z tytą...

Ale chyba nie jest ze mną tak najgorzej, bo mój siostrzeniec przed chwilą powiedział mi, że jestem piękna. Ten to umie człowieka dowartościować.

piątek, 16 września 2011

Sówki w paski

Czyli urodzinowy, pierwszy z serii notesik dla Mojej Siostry Królewny. Docelowo maja być jeszcze Sówki w kropki i Sówki w kratki.

Okładka - z sówką:


I środek - zrobiony z różnych, pozbieranych z kilku kolekcji papierów w paski:





Aha! Zdążyłam zgłosić na pasiaste wyzwanie - cztery minuty przed końcem!

wtorek, 13 września 2011

Pierwszy skrap

Dziwny tytuł, zważywszy na to, że mam na pojedyncze skrapki osobną, dość już wypełnioną kategorię. Ale to pierwszy skrap z moim synkiem w roli głównej. Przedstawiam wam oskrapowanego Wojtuśka:


I zbliżenie, żeby było widać, że zdjęcie jedzie na pace pickupa przymocowane przy pomocy gum i haków:

poniedziałek, 12 września 2011

Torcik migdałowy

Na siostrzane urodziny.

Najpierw pieczemy biszkopt według tego przepisu.

A potem bierzemy:
- 500ml śmietany do ubijania
- 250g serka mascarpone
- aromat migdałowy
- paczkę płatków migdałowych
- 2 łyżki cukru pudru

Ubijamy śmietanę, potem dokładamy serek (po trochu, cały czas miksując), cukier i dolewamy ciut, powiedzmy łyżeczkę, aromatu migdałowego - tak symbolicznie. Do gotowego kremu wsypujemy płatki migdałowe (zostawiając część do posypania tortu po wierzchu) i mieszamy dokładnie.

Biszkopt przekrawamy na pół, jak lubimy alkoholicznie to nasączamy amaretto, jak nie lubimy to albo nie nasączamy wcale, albo używamy do tego czegoś innego. Ja nie nasączam. Smarujemy kremem jedną część, układamy na wierzchu drugą, smarujemy wierzch i boki, posypujemy migdałami i... Zjadamy.

Smacznego.

czwartek, 8 września 2011

środa, 7 września 2011

Raz na fioletowo

Czyli już ostatni tag kolorystyczny:


Na wyzwanie oczywiście. Już ostatnie.
Cytat ze Spodni z GS-u Farben Lehre

A tak wyglądają wszystkie razem:


Jakoś mi tu brakuje kilku kolorów... Chyba zrobię jeszcze inne, chociaż bez wyzwania.

wtorek, 6 września 2011

Babeczki bez chłopaczków

Naszła mnie ochota na zrobienie ciastek typu "egelanckie". No i zrobiłam babeczki. Wyglądały o tak:


Już nie wyglądają bo zastały zeżarte.

A robi się tak:

Ciasto (wg przepisu oryginalnego z Kuchni polskiej plus komentarz co zrobiła Mila, najpierw bo przez przypadek dodała za dużo mąki,a potem, żeby ciasto wyglądała jak ciasto a nie jak kruszonka):
- 3 szklanki mąki (jeśli z braku szklanek w domu użyje się kubka to należy potem brać pod uwagę komentarze z nawiasów)
- szklanka cukru pudru (kubek)
- kostka masła (analogicznie: 1,5 kostki)
- szczypta soli (tu bez zmian)
- 3 żółtka (albo 5)

Najpierw wymieszać suche składniki z masłem (czy masło może też jest suche?), potem dodać żółtka i wyrobić ciacho. Ulepić kulkę i siup na godzinę do lodówki)

Po wyjęciu z lodówki nie należy bawić się w rozwałkowywanie i wycinanie kółeczek, bo tylko się człowiek sfrustruje. Po prostu bierzemy foremki i do każdej wkładamy małą kulkę ciasta apotem wylepiamy tym ciastem cała foremkę - cieniutko, bo jak wsadzimy za dużo to potem nie będziemy mieli gdzie dać nadzienia. Mnie wyszło z tego (z proporcji w nawiasach) 50 babeczek. Pieczemy jakieś 10-15 minut, w 200 stopniach.

Wyciągamy i niech stygną.

A do środka wkładamy co nam się podoba. Jak już wystygną.

Ja wsadziłam na spód krem budyniowy (budyń śmietankowy albo waniliowy, zrobiony wg przepisu na opakowaniu, zmiksowany z połową kostki masła), potem truskawkę, a na wierzch bitą śmietanę.

Było pysznie.

poniedziałek, 5 września 2011

sobota, 3 września 2011

Raz na zielono

Tak, znowu tag:


Ale tym razem ze zbliżeniem, bo jestem dumna z oka wykonanego przeze mnie z soczewki wydłubanej z napędu CD (mąż wydłubywał).


Na wyzwanie. Cytat z Grabaża, tytuł jak na tagu.

czwartek, 1 września 2011

Kwiat

Wczoraj mój mąż zrobił dla mnie kwiata...

Wróć.

Mąż mój od paru dni spędza czas wolny głównie na ogródku rozdrabniając dwa znaleźne komputery. No i wydłubał z nich drut miedziany, który przerobił na kwiata. Wygląda mi ten kwiat na maka, pewna nie jestem. On utrzymuje, że to właśnie mak jest.

Kwiata włożyłam we włosy i wyglądałam jak dziewczyna elektryka.

Ale ponieważ nie jestem dziewczyną elektryka tylko żoną chemika na etacie magazyniera z zamiłowaniami informatycznymi to dziś zrobił drugiego. Jest większy i ma trawkę wokół, więc da się go postawić, za to nie da się go włożyć we włosy.

On chyba nie chce żebym wyglądała jak dziewczyna elektryka...