Mam wrażenie, że parcie na "mama wraca do pracy" zakrawa już o jakąś paranoję... No bo tak - mama siedząca w domu ze swoim niemowlakiem - normalne. Dwu, trzylatek - jeszcze spoko. Ale pięciolatek? Powinien iść do przedszkola, a mama do pracy. No a już tym bardziej jak dziecko idzie do szkoły. To co ta mama ma jeszcze w domu do roboty?
No i idą mamy do pracy.
Te szczęśliwsze są dziennikarkami, fotografkami, aktorkami, graficzkami, naukowcami - prowadzą swój wymarzony zawód. Te mniej szczęśliwe pracują w szkole albo w korporacji, tak wybrały, ale okazało się to czymś innym niż było w ich głowach. Te nieszczęśliwe pracują w supermarketach, na poczcie i w urzędzie, i marzą o tym, żeby zamiast gąb petentów popatrzeć na własne dzieci, zamiast roznosić listy iść z dziećmi na spacer, a zamiast wypakowywać towary na półki - ponosić maluchy.
Ale jak to nie wracasz do pracy?
Nie wracam, bo nie mam skąd. Będąc mamą nie przestaje się pracować, ani na chwilę. Nie imponuje mi moja przyjaciółka, która pracuje w trybie zmianowym dwunastogodzinnym, bo ona siedzi i odbiera telefony. Chociaż ona w tym czasie ratuje ludzi. Ja pracuję od 6 rano, kiedy moje dzieci wstają, do 8 wieczorem, kiedy idą spać, więc to jest 14 godzin, podczas których posiedzieć mogę nieznaczną ilość czasu. Nie, nie uważam, że ona robi coś gorszego. Ani, że ja robię coś gorszego. Każda z nas robi to co potrafi i co sobie wybrała.
Ale ja tak wybrałam i nie jestem z tego powodu nieszczęśliwa. Jestem przeszczęśliwa! Bo nie muszę. Nie muszę iść do pracy w supermarkecie, żeby czuć się spełniona zawodowo. Nie dostaję do głowy, bo muszę przynosić picie, robić kanapki, prać, sprzątać i robić obiadki. Co jest uwłaczającego w zaprzyjaźnianiu się w piaskownicy i rozmawianiu o tym, co dziecko już umie? Dlaczego zmywanie naczyń po własnym obiedzie jest gorsze niż podawanie obiadów w restauracji?
Moim zdaniem wszystkim sfrustrowanym matkom ktoś wmówił, że to co robią to nie jest praca, tylko jakieś poślednie zajęcie, a one uwierzyły. Tylko nie rozumiem dlaczego.
Następna jest kwestia ogłupiania. Bo jak się siedzi z dzieckiem to się człowiek nie rozwija. No nie wiem... W zasadzie na czytanie książek na przykład to jest więcej czasu. A to rozwijające. To tylko kwestia ustalenia priorytetów i tego co kto uważa za rozwijanie się...
Kiedyś mówiłam o sobie, że jestem wojującą feministką. Nie odżegnuję się od tego, dalej uważam, że feminizm jest ważny i potrzebny. Ale mam wrażenie, że feministki nie walczą z tym, co powinny. Nie mężczyźni są wrogami kobiet, ale inne kobiety. Matki Polki, które muszą pracować zawodowo i jednocześnie mieć wszystko wyprasowane. Panie Wysoko Postawione, które uważają, ze dla kobiety zmywanie naczyń jest uwłaczające, bo kobiety powinny odkrywać i zdobywać. Nieszczęśliwe Ptactwo Domowe, którym nie podobają się ich własne wybory.
Bo prawa wyborcze już mamy. Dostęp do powszechnej nauki już mamy. Możemy chodzić w spodniach i pracować w policji. Ale też nie musimy. Stolica jest już odbudowana, kobiet na traktorach nie trzeba. Nie wychodźmy z założenia, że musimy równać do mężczyzn. Nie musimy, bo nie jesteśmy gorsze. Musiałyśmy prawnie, jak nie miałyśmy praw obywatelskich. Musiałyśmy siłowo, jak mężczyźni zginęli na wojnie. Teraz nie musimy, teraz możemy robić to co zwyczajowo w społeczeństwie patriarchalnym robili mężczyźni. Mamy prawo wyboru. Uświadamiajmy to sobie, a feministki niech uświadamiają innym. Innym kobietom przede wszystkim.
Nie jesteś my gorsze. Nasze córki nie są gorsze od naszych synów. Nasze zajęcia nie są gorsze, od zajęć naszych mężów. Nauki humanistyczne nie są gorsze od ścisłych! Nie walczmy o to, żeby mężczyźni lepiej nas traktowali - zmieńmy swoje nastawianie.
Moja Babcia, a za nią moja Musia miały wiele bardzo przyjemnych powiedzonek. Dowiedziałam się od nich, że kobieta jest po to, żeby leżeć i pachnieć. Że jak się bierze panią to się robi na nią. I, że jak się sama nie uszanujesz to cię nikt nie uszanuje. Bo powiedzmy sobie szczerze - to kobieta dyktuje mężczyźnie jak ma ją traktować. I jeśli z natury jest męczennicą, to będą ją traktować jak ofiarę. A jeśli zna swoją wartość to nikt się nie odważy.